Startując ze złomowiska

Data:
Ocena recenzenta: 5/10
Artykuł zawiera spoilery!

Nie mam zamiaru opowiadać bajek o tym, jakie wrażenie zrobiła na mnie pierwsza trylogia Gwiezdnych wojen i jakim strasznym a smutnym rozczarowaniem była druga. Oglądałem obie z umiarkowanym zainteresowaniem, więc na Przebudzenie mocy nie czekałem. By dopełnić obrazu filmowej herezji, od razu zapowiadam, że w tekście znajdą się spojlery, więc jeżeli przeraża was informacja o zmianie fryzury przez księżniczkę Leię nie macie tu czego szukać.

Epizod siódmy rozpoczyna się na Jakku, pustynnej planecie pełnej wraków statków kosmicznych pozostałych po kosmicznej bitwie między Republiką a Imperium. Na planecie odnaleziono fragment mapy, mającej doprowadzić do ukrywającego się od lat ostatniego rycerza Jedi, Luka Skywalkera. Plany Republiki próbują pokrzyżować wyznawcy Ciemnej Strony Mocy, tym razem występujący pod marką Nowy Porządek®. Siłom organizacji przewodzi, cóż za zaskoczenie, sith w czarnej masce, Kylo Ren. Rzeczony jegomość okazuje się synem pary, której, wcale a wcale, byśmy o takie wychowawcze błędy nie podejrzewali.

Wróćmy jednak na Jakku. Mapę udaje się uratować przekazując ją droidowi BB-8, który na swej drodze spotyka Rey, dziewczynę wrażliwą na Moc. Do ekipy dołącza jeszcze zbuntowany szturmowiec. Początkowo wydaje się, że jego jedyną umiejętnością jest, rzecz w tym uniwersum ceniona, efektowne sapanie. Z czasem okazuje się, że Finn, bo tak brzmi jego imię utworzone z numeru seryjnego, ma zadziwiającą wśród szturmowców umiejętność celnego strzelania, co przyda się, gdy wraz z Rey i BB-8 wydostaną się z planety przy pomocy starego, ale jarego Sokoła Millennium.

Zgodnie z prowadzoną przez J. J, Abramsa polityką zero zaskoczeń skoro powiedziano "Sokół Millennium" trzeba dodać też Han Solo i Chewbacca. Tak skompletowany zespół musi sobie poradzić z zagrożeniem ze strony Nowego Porządku. Ciemna strona po raz kolejny postanowiła zbudować Gwiazdę Śmierci, tym razem w rozmiarze supersize. Planetarna broń wsysa w siebie gwiazdę, a następnie pluje nią w żądanym kierunku. Rzecz jasna przed taką gwiezdną plwociną ucieczki nie ma, jednak zgodnie z najlepszymi tradycjami imperialnej inżynierii i ta konstrukcja ma słaby punkt, pozwalający na jej zniszczenie. Jak łatwo się zorientować fabularnie jest to świeżynka, całkowicie oryginalna i nieprzypominająca zupełnie żadnego filmu z serii.

Argument, że Przebudzenie mocy to li i jedynie rozbieg zaspokajający nostalgiczne pragnienia fanów serii i przedstawiający nowych bohaterów, nie jest pozbawiony sensu. Jednak warto spojrzeć na dzieło J. J, Abramsa trzeźwo, nie pozwalając, by łzy wzruszenia na widok Hana Solo i Chewbacci na pokładzie Sokoła Millennium zmąciły obraz. W epizodzie siódmym znalazły się wszystkie elementy charakterystyczne dla gwiezdnej sagi, od uciętej ręki po szturmowców. Szkoda, że zamiast jakiegoś świeższego schematu fabularnego, który by je zorganizował w nowy sposób, widzowie dostali tego samego odgrzewanego kotleta.

Nie jest tak, że filmowo Przebudzenie mocy przeszło całkowicie na ciemną stronę. Najciekawszym bohaterem okazał się BB-8, który godnie zastępuje, wyglądających już jakby urwali się ze złomowiska, R2-D2 i C-3PO. Wielkich nadziei co do Finna, od kiedy przestał sapać, mieć nie można. Aktorsko najlepszy okazał się Harrison Ford, powracający z radością do roli Hana Solo. O Carrie Fisher można powiedzieć właściwie tyle, że wizyta u kosmicznego fryzjera jej nie zaszkodziła. Lepiej jest jeżeli chodzi o głównego złego, Adam Driver dał postaci Kylo Rena trochę życia, co było o tyle trudniejsze, że przez większą część filmu gra w masce. Abrams nie pozwolił zbyt dużo zagrać Oscarowi Isaacowi, chyba słusznie, aktor tej klasy mógłby przyćmić młodych aktorów obsadzonych w głównych rolach. A trzeba powiedzieć, że Daisy Ridley jako Rey ma potencjał, by stać się pełnoprawną heroiną pozbawioną cech paprotkowości.

Mocniejszą stroną epizodu siódmego jest worldbuilding. J. J. Abrams gładko wszedł w estetykę wypracowaną przez George'a Lucasa, próbując nie zepsuć tego co dobre (chociażby kostiumów szturmowców), unowocześniając niezbędne elementy (świetny projekt droida). Efekty specjalne są oszczędne, zdjęcia w plenerach dały zadowalające rezultaty. Film nie tylko wygląda bardzo dobrze, ale i wizja artystyczna pozostała bardzo spójna. O ile wizualnie Przebudzenie mocy jest potężne, to o polityce, wszystkim co doprowadziło do powstania Nowego Porządku nie dowiadujemy się nic. Ewidentnie ważniejsze okazało się stworzenie prototypów dla nadciągającej armii gadżetów.

Pod względem marketingowym moc niezawodnie się przebudziła. Jednak do dobrego kina trochę brakuje. Chociażby czegoś więcej niż żerowania na truchle starej trylogii. To wystarczyło, by w rzesze fanów wstąpiła nowa nadzieja, jednak w epizodzie siódmym nie ma nic, co mogłoby zmienić gwiezdnowojennych ateistów w konwertytów. Przebudzenie mocy jest jako ten Sokół Millennium, niby po latach rdzewienia wzniesie się w przestrzeń i wejdzie w nadświetlną, ale nie wiadomo czy przy częstszym użytkowaniu nie rozbije się, zabijając wszystkich znajdujących się w środku.

---
Czy Moc będzie z JJ Abramsem podczas oscarowej nocy? Tego nikt nie wie, lepiej wziąć los "Gwiezdnych Wojen" we własne ręce.

Zwiastun:

Genialna recka! Ale jeśli o Ciebie chodzi, to już tradycja.:) Uśmiałam się równo. Zgadzam się praktycznie ze wszystkim, tyle że moja ocena będzie znacznie wyższa. ;) Co do "łez wzruszenia", to jest niestety to, co zabiło ten film. Pierwsza połowa filmu jest fantastyczna. Świeża, intensywna. Te ckliwe gadki zarzynają wszystko.

Dzięki ;) Nostalgiczne nawiązywanie jest akceptowalne, polepiony ze starej trylogii scenariusz już nie.

Dodaj komentarz