Po co nam armata?

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

Twórca Nieruchomego poruszyciela nie stworzył ani wbijającej w fotel, pokazującej, że "Polak potrafi", superprodukcji, ani artystycznego obrazu rozbijającego polskość na czynniki pierwsze. Reżyser Patrzę na ciebie, Marysiu ma do zaoferowania przede wszystkim siebie. Przez dwie godziny widz obserwuje Łukasza Barczyka od morza do morza, wielkiego a brzuchatego, uzbrojonego w zeppeliny i aeroplany, który pożarł dwadzieścia cztery miliony złotych polskich i teraz rzyga efektem specjalnym. Jest to czynność bez wątpienia efektowna, chociaż nie dla wszystkich tak samo interesująca.

Należy się przygotować na to, że film o powstaniu wielkopolskim opowiada przede wszystkim o rywalizacji dwóch drużyn spirytystów. Po stronie Niemiec stoi samotny wilk, potężny doktor Abuse, mający na celu duchowe zmiękczenie Ignacego Jana Paderewskiego, by nie mógł dotrzeć do Poznania. W przeciwległym narożniku znajduje się propolski zespół spirytystyczny, z dwojgiem mediów na czele, Anne Bessaint i Rudolfem Funkiem. Ten ostatni pracuje wyłącznie dla pieniędzy, więc trzeba znaleźć kogoś do finansowania narodowej imprezy. Taką osobą jest przemysłowiec Tytus Ceglarski, bogacz, o którego względy zabiegają zarówno powstańcy jak i armia Rzeszy.

Hiszpanka to mieszanka wybuchowa, znalazło się tu właściwie wszystko, co mogłoby się zmieścić w granicach pomysłu walki telepatów, od brawurowej parodii Witkacego, przez dialog z Dziadami Mickiewicza, słonia a sprawę polską, aż po ekspresjonizm niemiecki, a zwłaszcza twórczość Fritza Langa. Występują też nowsze nawiązania z Incepcją i Gwiezdnymi wojnami na czele. Jednak najciekawszy jest trop mickiewiczowski, na ekranie odbywa się wielopoziomowy obrzęd dziadów. Bohaterowie zajmują się spirytyzmem, ale sami są duchami przywoływanymi w barczykowym rytuale. Widzowie obserwują korowód widm sztuką magiczną wywoływanych na ekranie. Postaci jest wiele i trudno się z nimi utożsamić, gdyż pojawiają się po to by odegrać swoją rolę w teatrzyku polskiej historii, symbolizowanym przez poznański Teatr Polski.

Traktowanie aktorów jak marionetek, podporządkowanie ich warstwie wizualnej, zmuszenie do podawania specyficznego, archaizującego tekstu to zadanie, któremu nie wszyscy podołali. Bez problemu można rozpoznać kto ma większe doświadczenie sceniczne. Z teatralną frazą bez problemu radzi sobie Jan Peszek, dla którego napisano najbardziej błyskotliwe dialogi. Świetna jest Sandra Korzeniak - najlepsza Marilyn Monroe od czasów Marilyn Monroe wreszcie dostała większe kinowe wyzwanie. Odkryciem stała się Patrycja Ziółkowska, młoda aktorka, zupełnie w Polsce do tej pory nieznana. Zawodzi Jakub Gierszał, zagubiony w roli romantycznego kochanka. Jan Frycz zbyt rzadko pojawia się na ekranie, w większym stopniu pełni funkcję MacGuffina niż pełnoprawnej postaci. Crispin Glover jako doktor Abuse został przerysowany, mówi z dziwną manierą, jest wyjątkowo nadekspresyjny, ale takie bywają losy szwarccharakterów. Poza tym pojawia się jeszcze cały tłum mniej lub bardziej rozpoznawalnych artystów, tylko po to by na znak reżysera-guślarza za chwilę zniknąć.

Ekstrawagancja i dziwaczność to znaki firmowe Hiszpanki, nie chodzi wyłącznie o fabułę, ale przede wszystkim o kostiumy i scenografię. Dawno nie było w Polsce filmu, który byłby zrobiony z dbałością o każdy szczegół, zadbano o wszystko, od męskich podwiązek po wnętrza gondoli zeppelinów. Trzeba powiedzieć, że miłośnicy szlachetnego umiaru nie mają czego w filmie Łukasza Barczyka szukać, barokowy przepych objawia się na każdym poziomie tej produkcji. W Hiszpance znajdują się sceny nakręcone wyłącznie dla przyjemności ich oglądania, jednak zawsze są efektownie i pomysłowo nakręcone przez Karinę Kleszczewską, każdym ujęciem dowodzącą, że jest znakomitym operatorem.

Jak na standardy współczesnej rozrywki autor Przemian stworzył obraz niezwykle powolny. Dzieje się dużo, ale w porównaniu z Miastem 44 Hiszpanka wydaje się filmem niemalże emeryckim. Reżyser pozwolił sobie na własne tempo i to, w zależności od gustu, albo najpoważniejsza wada albo największa zaleta tej produkcji. To kino, które nie chce poddać się dyktaturze widza i pragnie narzucić mu własne zasady gry. Można zarzucać Hiszpance nadmiar pomysłów, wytknąć zły gust, ponarzekać na niektórych aktorów, stawiać pod znakiem zapytania sens robienia filmu o powstaniu, jeżeli zajmuje ono jakieś piętnaście minut czasu ekranowego, ale nie można powiedzieć, że to obraz mało oryginalny, wpisujące się w główny nurt polskiej kinematografii. Na pewno jest to film wyrazisty, decydujący się na gest bycia innym. Artystyczna odwaga wciąż jest w cenie, więc czemu by nie nakarmić Łukasza Barczyka kolejnymi milionami?

Zwiastun:

To Twoja druga moja ulubiona recenzja ostatnich miesięcy (obok recki "Lewiatana"). :D Tytuł też trafiony idealnie!

A to zdanie mogłabym czytać w kółko: "Przez dwie godziny widz obserwuje Łukasza Barczyka od morza do morza, wielkiego a brzuchatego, uzbrojonego w zeppeliny i aeroplany, który pożarł dwadzieścia cztery miliony złotych polskich i teraz rzyga efektem specjalnym".<3

Nie ryzykowałabym. Nie wiadomo, czym Barczyk rzygnie następnym razem. Twoją recenzję czyta się dużo lepiej, niż ogląda ten film.

Dzięki ;)
Esme, ryzykowałbym, po treści żołądkowej widać, że trawi kasę, a nie marnotrawi ;)

Recenzja cudna (zwłaszcza zdanie podkreślone przez nevamarję :)) Jestem coraz bliżej myśli o pójściu do kina ;)

Doktorze, polecam, gdybym oglądał w domu pewnie dałbym niższą ocenę.

No nie wierzę, że aż tak źle się bawiłaś!

Obejrzałem i podpisuję się obiema rękami! Super by było, jakby Hiszpanka zgarnęła Filmastera dla najlepszego polskiego filmu roku (przy systemie głosowania jaki mamy, wcale nie jest to wykluczone...)

Jeszcze Peszek i Korzeniak w kategoriach drugoplanowych ;)

Dodaj komentarz