Harley Quinn i rycerze okrągłego stołu

Data:
Ocena recenzenta: 5/10

DC Comics budując swoje kinowe uniwersum podąża za klasycznymi tekstami europejskiej epiki, Batman v Superman: Świt sprawiedliwości przetwarzał motywy homeryckie płynnie przechodząc od Iliady do Odysei. Legion samobójców ignorując po drodze kilka tak nieistotnych tekstów jak Eneida zgrabnie przystępuje do popowego przemiału schematów znanych z cyklu arturiańskiego.

Konflikt dramatyczny ma miejsce, gdy Król Artur - Superman jest nieobecny. Źródłem i rozwiązaniem kłopotów są Rycerze Okrągłego Stołu. W wersji komiksowej to złoczyńcy, po części metaludzie, podobnie jak Superman, Flash czy Wonder Woman. Rzecz jasna nie jest to warunek niezbędny, można być po prostu ostro pierdolniętym jak nasza Ginewra - Harley Quinn, albo być Australijczykiem (tu można wstawić imię któregoś z mniej ważnych rycerzy i tak nikt o nich, podobnie jak o Boomerangu nie pamięta). Ważne, żeby się sprawdzać w walce z superniemilcami. Okrągły stół montuje Merlin w spódnicy, waszyngtońska militarna biurwa Amanda Waller. Oczywiście robi to zgodnie z najlepszymi amerykańskimi standardami demokracji i praw człowieka wszczepiając swoim rycerzom w karki urządzenia, które może w razie niesubordynacji zdetonować powodując natychmiastową śmierć. Legion samobójców dość szybko znajduje dla siebie pracę, gdy za niszczenie królestwa a.k.a. rozpirzanie amerykańskiego miasta bierze się czarownica i męski członek jej rodziny. Co prawda jest to brat, a nie syn, ale w tym momencie żadna siła nie może powstrzymać od stwierdzenia, że są to odpowiedniki Morgany i Mordreda. By całość miała ręce i nogi porządek powinien przywrócić król, ale ten się jeszcze dobrze nie uleżał w grobie, więc rycerzyki muszą walczyć same.

Efekty tej walki są marne, Legion samobójców, podobnie jak prawie każdy rycerski epos jest potwornie nudny. Ekspozycja ciągnie się w nieskończoność, wszak trzeba poinformować o całej mrocznej przeszłości, jednorożcowych fetyszach i pokazać jak źli, ach, jak źli są bohaterowie. Pikanterii dodaje tylko powracający wątek romansowy. Co prawda obsadzenie Jokera w roli Lancelota z Jeziora wydaje się pomysłem potwornie głupim, ale zadziwiająco dobrze działa. Może dlatego, że wszystko inne, mimo zastosowania barw tęczy, jest zadziwiająco bezbarwne. Kilka godzin wystarcza do zapomnienia imion większości bohaterów. Nie dotyczy to komiksowych geeków, którzy już za chwilę, już za momencik zaczną lament świętokrzyski, że ich ulubiona Katana/Killer Croc/Kowalski z sił specjalnych oddziału A mają 30 sekund czasu ekranowego mniej od reszty i nie mogli w pełni rozwinąć skrzydeł.

Dużo uwagi poświęcono Deadshotowi granemu przez Willa Smitha, jest postacią cierpiącą przez to jak kiczowato pokazane zostały jego relacje z córką, ale w ramach samej akcji przechodzi przez dialogi równie skutecznie jak przez zastępy wrogów. Smith może i do aktorskiej czołówki nie należy, ale przy obecnym w pozostałych rolach drugim sorcie i tak się wybija. Nie dotyczy to Margot Robbie, naczelnej wybawicielki słabszych filmów Warnera, jej Harley Quinn kradnie show wszystkim. Jest po prostu jakaś, a w filmowym pojedynku osobowość kontra supermoce ta pierwsza zawsze wygrywa. Sporo dobrego da się powiedzieć o Violi Davis, chociaż tu nie występuje tak skuteczna kombinacja dobrze napisanej postaci i aktorskiej charyzmy. Takie urzędnicze sucze kino zna nie od dziś, ale fakt, że po chodzącej dobroci ze Służących nie pozostał nawet ślad jest godny odnotowania.

Dobroć i szczęście w uniwersum DC trudno odnaleźć. Mimo neonowych napisów to film konsekwentnie mroczny, dużo mniej niż Świt sprawiedliwości, ale zdecydowanie bardziej stonowany niż filmy konkurencji. Dlatego, gdy porządek tej opowieści, prowadzącej do uratowania Ameryki po raz kolejny poprzez zabicie kogo trzeba przy użyciu mniej lub bardziej kultowej broni, zostaje zaburzony film nabiera rumieńców. Stworzenie Legionu samobójców ze złoczyńców nie doprowadziło do odwrócenia porządku, a do powstania struktury podobnej do typowej drużyny superbohaterskiej. Dopiero szaleństwo Quinn i Jokera na chwilę z postu czyni karnawał. I może to jest sposób DC na sięgnięcie po komiksowego Graala, bo jak pokazał Człowiek ze stali czyste serce to zdecydowanie zbyt mało.

Zwiastun:

Po tak żenującym zwiastunie zdziwiłbym się, gdyby ten film był dobry. 20 zeta w kieszeni.

Diablo dostał za mało czasu ekranowego. Fajna niewykorzystana postać. ;P ;)

Bardzo, gdybym chciał oglądać meksykańską telenowelę, to bym oglądał meksykańską telenowelę :P #niepłakałempodiablo

Meksykańska telenowela to właśnie przejaw niewykorzystania postaci.:)

Dodaj komentarz